czwartek, 9 czerwca 2016

Panama #1 - potęga natury



                  Przyleciałyśmy do Panama City w nocy. Mimo konieczności wzięcia z lotniska taksówki, nocny przylot okazał się mieć kilka bardzo istotnych plusów. Mniejszy jet-lag, jako że można od razu pójść spać. Widzi się miasto bez tłumów ludzi, takie, jakie jest samo w sobie. I do tego dobrze słychać przyrodę, która okazała się być niezwykłą siłą w Panamie. Doświadczyłyśmy jej od samego początku i trwała z nami przez całą podróż w bardzo różnej formie. Tej różnorodności poświęcam pierwszy wpis o tym kraju, ponieważ jest to jeden z kluczowych elementów do zakochania się w Panamie.

Zaczęło się od tego, że Ana, do której pojechałyśmy dzięki couchsurfingowi, mieszka w najbardziej tropikalnej dzielnicy Panama City. Ma kilka kotów specjalnie po to, żeby zjadały pająki i inne insekty. Po jej ogrodzie biegają mniejsze wersje kapibar (ñeques), mrówkojady i jaszczurki. Na drzewach rozrabiają natomiast leniwce i śpiewają tukany, papugi i wiele innych. Początkowo nie chciałam Anie uwierzyć, że w Panamie jest najwięcej gatunków ptaków ze wszystkich krajów na świecie. Okazało się jednak, że (nawet) przewodniki tak twierdzą. Z obserwacji podczas podróży również mogę potwierdzić: tak, jest tam dużo różnych ptaków.

Kolejnym krokiem było wybrzeże karaibskie z wyspami Bocas Del Toro. Pełne palm, naturalnie stworzonych ścieżek, przeróżnych pięknych krabów (choć do nich musiałyśmy się przekonać), kokosów, fal, no i niesamowitych stworzeń wodnych. Tu po raz pierwszy udało nam się z Zuzią robić żarciki będąc podpiętymi do butli na trzynasto-metrowym minusie względem poziomu morza. Przy okazji odczułyśmy też świat ryb, raf i innych „potworów” lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Zdecydowanie można im pozazdrościć harmonii, jaką między sobą zachowują – w formach, kolorach i współżyciu. Zapierają dech w piersi (tylko nigdy nie róbcie tego pod wodą).

Środek kraju to wzgórza porośnięte lasami, szlaki wiodące po korzeniach do wodospadów, a przy tym rozwiązywanie humorystycznych zagadek związanych z przyrodą. Tak spędziłyśmy czas w Lost&Found, czyli hostelu po środku niczego, ale z widokiem na wulkan w Boquete. Byłyśmy tam dwa dni, ale można by było zostać dłużej. Spokój i tajemnice lasu, a także możliwość trekkingu i skakania do źródeł przy wodospadach, to świetny mix do przyjemnego i aktywnego spędzenia czasu wśród natury.

Na wybrzeżu Pacyfiku byłyśmy w Santa Catalina, gdzie nieprzerwany deszcz zachęcił nas do szybkiego przejazdu dalej. Trzymając się Oceanu Spokojnego oraz zaleceń Tyni, dotarłyśmy do jej znajomych w Mariato, przy Playa Reina. To wybrzeże wydaje się przede wszystkim bardziej dzikie niż karaibskie. Nie ma tu miłych, piaszczystych plaż. Są za to klify, kamyki i muszle, są też garbate krowy, konie i świetne fale na surfing. Przeżyłyśmy tam również jedną z piękniejszych przygód nocnych – koncert tysięcy świetlików. Wiedzieliście, że każdy z nich ma swój własny ton „głosu” i wydobywają z siebie dźwięki po to, żeby spotkać drugiego świetlika o takiej samej tonacji? Nie jest łatwo znaleźć swoją "idealną drugą połówkę" – nawet w przyrodzie.

Podobno oczywiste jest, że nie można zwiedzić Panamy nie jadąc na San Blas. Dla nas to nie było aż takie jasne od samego początku, bo podróżowałyśmy bez planu, przewodnika czy jakiegokolwiek wcześniejszego rozeznania. Jednak każdy mieszkaniec, jak i poznany po drodze turysta powiedział nam, żeby już olać wszystko i na ostatnie dni jechać na magiczne wyspy z pocztówek. Tak też zrobiłyśmy i było to perfekcyjnie zwieńczenie wyjazdu. Mieszka się w domkach na małych wysepkach (można też wynająć jacht lub pojechać na kite safari), pół dnia wyrównuje się opaleniznę na białym piasku, a drugie pół snorkluje się wśród rozgwiazd, wielkich ryb, a jak się ma szczęście, to też rekinów (my miałyśmy!). Wszystko to w najbardziej przejrzystej wodzie, jaką kiedykolwiek się widziało, wśród najbardziej idealnych (na granicy kiczu) trzystu sześćdziesięciu pięciu wysp na Ziemi. Serio, nawet pan Czech, który od lat poszukuje raju na świecie powiedział, że odnalazł go dopiero tutaj (a lista odwiedzonych przez niego państw i wysp była całkiem imponująca!).

Potęga natury jest wielka, a Panama pokazuje jej najróżniejsze oblicza. Kogo nie przekonałam opisem, mam nadzieję, że doceni ją na zdjęciach. Wyjątkowo mam również potrzebę dodania na koniec morału: dbajcie proszę o przyrodę wokół siebie. Rzadsze używanie samochodów, ograniczenie spożycia mięsa, oszczędzanie energii, zbieranie śmieci po sobie, recycling… To naprawdę robi różnicę!

Dzięki za przeczytanie i chętnie odpowiem na wszelkie pytania okołopodróżnicze. Obiecuję też, że kolejna notka będzie znacznie bardziej zdjęciowa niż opisowa. I pamiętajcie, że najlepiej ogląda się zdjęcia po kliknięciu w nie.

Peace and love,

Czapi

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz