niedziela, 11 września 2011

jezioro Szkoderskie, Podgorica i powrót


Po dniu relaksu w Ada Bojanie uciekłyśmy już na północ, nad największe w Czarnogórze jezioro – Szkoderskie. Dojechałyśmy tam autostopem ze świeżo upieczonymi nowożeńcami z Kosowa, którym spodobały się zdjęcia parku w przewodniku i postanowili pojechać z nami. Razem wybraliśmy się też na dwu godzinną wycieczkę łódeczką po jeziorze (niestety kosztowna zabawa). Kompletne odprężenie przy muzyczce z ipoda Asi oraz pięknych widokach traw, gór, lilii i różnych gatunków ptaków. Ostatnią noc w Czarnogórze postanowiłyśmy spać tam, w przydrożnym hoteliku z widokiem na park.






O 12 następnego dnia ruszyłyśmy do ostatniego punktu programu tripa, czyli Podgoricy. Tydzień wystarczył, żeby zobaczyć cały kraj. Trochę zmęczone, ale zadowolone, złapałyśmy stopa – czarną beemkę z typową gangsterską parką w środku. Po raz drugi na tym wyjeździe nasz kierowca dostał mandat, tym razem za prędkość. A raczej prawie dostał, bo ewidentnie dał panom policjantom w łapę.
Czas w Podgoricy spędziłyśmy głównie w parkach. Nie ma tam za bardzo nic do oglądania, poza tym strasznie już nam się nie chciało. Kupiłyśmy bilety na pociąg nocny (19,50 euro), na 22.20. Byłyśmy już przygotowane na to, jaki to będzie standard, ale tym razem podróż nas zaskoczyła. Poznałyśmy dwóch chłopaków z Niksic, którzy jechali na swoje studia do Belgradu. Chłopaczki bardzo pozytywne i otwarte, z dwoma siatami pełnymi browarów. Na początku się trochę obawiałyśmy, ale okazało się, że są po prostu szczodrzy i każdemu rozdawali piwka – nawet podstarzałemu alkoholikowi z naszego przedziału, który nic nie mówił tylko się śmiał z nas, wcisnęli trzy. Dowiedziałyśmy się sporo o podejściu ludzi w naszym wieku do sprawy rozdziału Serbii i Czarnogóry, nauczyłyśmy się paru piosenek, nasłuchałyśmy się hymnów piłkarskich i pośmialiśmy się. Niestety nie dojechałyśmy jednak z naszymi kompanami do samego Belgradu, ponieważ zostali oni wyrzuceni na granicy, jak nowy konduktor nie chciał od nich łapówki za brak biletu, tylko kazał im kupować za pełną kwotę. Szkoda, już się umówiłyśmy z nimi na Exit Festival w przyszłym roku, do Belgradu, ale nie zdążyłyśmy się wymienić kontaktami.




sklep AGD w Podgoricy


Pociąg z Czarnogóry oczywiście się spóźnił trzy godziny, w związku z czym nie zdążyłyśmy na naszą przesiadkę i cały dzień musiałyśmy przebejować w maku i parkach belgradzkich. O 21.25 ruszyłyśmy do Budapesztu (15 euro). I tu kolejne miłe zaskoczenie – grupka czterech Czechów w naszym wieku podeszła do nas, że widzieli nas już w Budapeszcie 1,5 tygodnia temu, jak jechałyśmy tym pociągiem co oni do Belgradu, a teraz wracamy tym samym.  Okazało się, że dokładnie w tym samym czasie, kiedy my zjechałyśmy całą Czarnogórę, oni jeździli sobie po Albanii. Tak więc oblaliśmy naszą nową znajomość albańskim brandy i opowiedzieliśmy sobie wszystkie przygody. Nauczyłam ich też mówić „piąteczka”, bo okazało się, że nie mają czeskiego słowa na hi5. I umówiliśmy się na przyszły rok, że jedziemy razem na tripa i że nauczę ich pływać na windserfingach.
Dojechałyśmy do Budapesztu o 5 rano, nie powiem w jakim stanie. Dostałyśmy mandat za brak biletu w metrze (straszliwie chamscy konduktorzy, mogli odpuścić), kochana Asia ogarnęła wszystko, łącznie z najlepszymi batonikami świata, które są tylko na Węgrzech i można je jeść tylko prosto z lodówki (Turo Rudi) i o 7 już byłyśmy w drodze do Krakowa. Już bez żadnych niespodzianek.
Podsumowując, trip udał się super. Żałowałyśmy trochę, że nie wróciłyśmy autostopem przez Chorwację, ale z drugiej strony nie poznałybyśmy tylu fajnych ludzi, gdybyśmy nie wracały tymi pociągami. Wszystko razem wyszło niedrogo (około 1200zł), a przygoda na całe życie. 
Polecamy - Julianna Czapska i Joanna Tatko.


sobota, 10 września 2011

Wschód, czyli Ulcinj i Ada Bojana



Po zwiedzeniu Świętego Stefana stwierdziłyśmy, że jesteśmy już zmęczone chodzeniem po miastach w taki upał i musimy pojechać do jakiegoś miejsca, gdzie sobie poczilujemy po prostu. Jedynym miejscem, o którym słyszałyśmy już od paru znajomych w Warszawie, a także od paru osób w samej Czarnogórze, że jest piaszczysta plaża, bardziej dziko i inaczej niż w reszcie kraju, była Ada Bojana – wioska niemalże przy samej granicy z Albanią. Postanowiłyśmy więc ominąć Petrovac na moru oraz Bar, który nie wydawał się za szczególny (nawet w przewodniku) i zwiedzić tylko Ulcinij po drodze, a na wieczór być już w tym tajemniczym miejscu na samym wschodzie kraju.
Ulcinij okazało się metropolią całkiem inną niż wszystkie poprzednie. Czuć było tam spotkanie różnych kultur, przy cerkwiach stały także meczety i również ludzie wydawali się inni. Udało nam się zostawić bagaże w jakiejś kawiarni i przeszłyśmy się pustymi ulicami miasta. Dopiero, jak doszłyśmy do plaży, okazało się, że jednak żyje tam dużo ludzi. Po prostu była sobota.




Z Ulcinij złapałyśmy na stopa kamper z całą rodzinką Serbów. Asia się trochę obawiała, ale okazali się w porządku. Byli strasznie zadowoleni, że jedziemy do Ada Bojany i chwalili się, że oni tam jeżdzą od 10 lat. Aha, bo zapomniałam dodać – znajduje się tam najsławniejsza plaża nudystów na całą byłą Jugosławię.
Tak też się skończyło, że zabrali nas na kemping od strony tej plaży. Trochę byłyśmy przerażone, bo żeby przejść na drugą, „normalną”, trzeba było się wrócić kilometr do centrum, przejść mostem przez dosyć szeroką rzekę i znowu kilometr na plażę. Trochę nam to zajęło, ale na zachód słońca dotarłyśmy. Widok był niesamowity. Rzeka Bojana, która wpada tam do morza, wygląda jak wyjęta z Tajlandii – drewniane domki na obu brzegach, każdy mieszkaniec ma łódkę i nawet przyroda jest małoeuropejska. A plaża, na której się znalazłyśmy była pierwszą piaszczystą, jaką widziałyśmy dotychczas w Czarnogórze. I w dodatku pustą (w przeciwieństwie do strony nudystów!), z jednym domkiem pełnym przyjaznych ludzi oraz jedną pyszną knajpką, gdzie jadłam najlepsze kalmary w życiu. W pierwszym wymienionym domu (tzw domu kultury) panował klimat zdecydowanie hippisowski. Jak zapytałyśmy, gdzie możemy się rozbić powiedzieli, że cała plaża jest do naszej dyspozycji, mamy u nich prysznic oraz łazienkę, i żebyśmy wpadały na imprezę wieczorem. Dali nam nawet miejscówkę swoją, ze słomianym daszkiem. Niestety strasznie blisko tego domu, w którym muzyka grała całą noc, do siódmej rano – ale poza tym było idealnie. Fajna rzecz jeszcze tam, że są bazy kite i ws. Jak przyjechałyśmy, to wiało i trochę osób pływało. Następnego dnia już była flauta, poza tym nie miałam sprzętu, ale za rok chętnie się tam przejadę wypróbować spot.
Główną atrakcją naszego całodniowego pobytu tam było kombinowanie, jak kupić rzeczy na śniadanie następnego dnia. Okazało się bowiem, że najbliższy sklep jest 4-5 kilometrów dalej lub ewentualnie jest jakiś mały market na kempingu od strony nudystów. Jako że nikt się nie wybierał na zakupy, postanowiłyśmy się dostać na zakazaną stronę. Wcześniej, jak tam byłyśmy, to odkryłyśmy opuszczone domki, w których nawet przez chwilę zastanawiałyśmy się, czy nie spać na beja. Zrobiłyśmy im parę zdjęć (nie wyszły za bardzo) i stamtąd wyszłyśmy trochę naokoło na plażę, pełną nagich ludzi. Po pięciu minutach zostałyśmy jednak zatrzymane przez bardzo niesympatycznego pana, który powiedział, że albo zdejmujemy ubrania, albo wypad. A my, znowu udowadniając zasadę blond włosów, strasznie się zdziwiłyśmy, że nie można chodzić w strojach. Na plaży nudystów.
Z anegdotek jeszcze, to widziałam trzy rodziny muzułmańskie, gdzie faceci mieli brody do pępka, a kobiety musiały się kąpać w ubraniach z nogawkami do kostek, rękawkami do dłoni oraz z chustami na włosach – a czasem nawet zakrytymi całymi twarzami. W szoku. Jak powiedziałam to tacie, to strasznie się zdziwił, że czemu po prostu nie zanurkowały i nie popłynęły kawałek dalej, gdzie nikogo nie ma. Nie wiem, tato.









 to te domki scary


Budva i Sveti Stefan


Budva słynie z tego, że jest najbardziej turystycznym miastem na czarnogórskim wybrzeżu oraz z życia nocnego. My tego dnia miałyśmy plan z Perastu, przez Kotor i Budvę dojechać do wyspy Sveti Stefan, gdzie wiedziałyśmy, że jest kemping. Tak więc spędziłyśmy w Budvie tylko około godziny, głównie kąpiąc się - nocy się nie doczekałyśmy. 










W Świętym Stefanie nocowałyśmy na kempingu w gaju oliwnym. Strasznie ciężko było tam dojść i trochę się zdenerwowałyśmy na ceny. Ale poza tym nawet było przyjemnie spać pod drzewem oliwkowym. No i znowu mogłam sobie rozłożyć i złożyć dwu sekundowy namiot. Meega.
Sama wyspa Sveti Stefan jest wyspą, na którą jak się okazało, mają wstęp tylko goście z hoteli znajdujących się na niej. Ponoć tak jest od jakiegoś roku, kiedy to wyspę kupił jakiś grecki milioner. Dowiedziałyśmy się też później od kolegów z pociągu powrotnego do Belgradu, że mieści się tu cała śmietanka gangsterska i mafia Czarnogóry. Także na bogato.






Kotor


Po tak pięknym miejscu, jakim był Perast, ciężko było nas zadowolić. O Kotorze słyszałyśmy wcześniej, że jest cudowny. Jednak sam w sobie jest bardzo obskurny –  jedynie stare miasto i twierdza, znajdująca się na wzgórzach, robią wrażenie. Spokojnie da się przejść wszystko w 2-3 godziny (bez twierdzy - za wysoko na te upały).






 lost in akszon



Perast


Po zobaczeniu Herceg Novi, zwinęłyśmy się z kempingu (nauczyłam się składać namiot 2sek. Quechua!) i pojechałyśmy do następnej miejscowości, Perastu. Zdążyłyśmy tam na zachód słońca i na ostatnią przejażdżkę łódką na pobliskie wysepki. Na jednej z nich, na którą można wchodzić, jest kościół katolicki, a na drugiej, która jest całkowicie otoczona wysokimi murami oraz cyprysami, znajdują się ruiny klasztoru benedyktynów. Miejscowi mówią, że te dwie wysepki w tak bliskiej odległości od siebie, symbolizują tolerancyjność Czarnogóry dla różnych wiar oraz to, że wszelkie spory na tych terenach były na tle kulturowym, historycznym czy geograficznym - ale nigdy religijnym.
Po obejrzeniu obydwu wysp nasz przewodnik zabrał nas i nasze bagaże łódką, i pokazał nam secret spot, nad samym morzem, w którym mogłybyśmy się rozstawić z naszym namiotem. Miejscówka była niesamowita. 300 metrów od miasteczka, nad samą wodą, z widokiem na wyspy. Pan z łódki, który w dodatku policzył nam za całą eskapadę o 2 euro mniej, niż zazwyczaj sobie liczą od osoby, stał się naszym bohaterem. Po rozstawieniu się poszłyśmy do miasteczka i spotkałyśmy Francuskę, która nas wcześniej tu przywiozła. Okazało się, że zgubiła klucze od samochodu. Pomogłyśmy jej w związku z tym i popilnowałyśmy jej auto, podczas gdy ona jeszcze raz za naszą namową przeszukała swój pokój. Na szczęście klucze się znalazły.. w lodówce.
Po tym wydarzeniu przeszyłyśmy się po Peraście, zjadłyśmy najlepszą zupę rybną, jaką w życiu jadłyśmy, zrobiłyśmy zakupy na idealne śniadanie (pieczywo, kiełbasa, majonez, jogurty, sok pomarańczowy) i wróciłyśmy do siebie. Około północy nasz perfekcyjny wieczór został jednak zmącony przez bardzo mocne światło na wodzie, w odległości 30 metrów, świecące centralnie na nas. No a blond kolor włosów oczywiście zobowiązuje. W związku z tym najpierw siedziałyśmy z Asią 10 minut w bezruchu z gazem pieprzowym w ręku, żeby następnie wyjść cicho na skarpę, zobaczyć że światło porusza się za nami i pójść z powrotem do miasta, aby dowiedzieć się, kto to może być. Rybak. Z lampą naftową, która bardzo mocno świeci, aby skupiać wokół siebie ryby. Będziemy się chyba śmiały z siebie do końca życia.
Poranek też nie był w pełni udany, ponieważ mrówki nam zjadły salami. Ale mimo tych paru przygód, i tak uważamy, że Perast jest najwspanialszym miejscem w całej Czarnogórze.







widok z naszej miejscówki








A o to i nasz budzący grozę rybak...

Herceg Novi




Herceg Novi – jak dla mnie jedno z piękniejszych miast na czarnogórskim wybrzeżu. Mnóstwo wąskich uliczek, kamiennych placyków, piękne stare kamienice, kościółki, twierdza przerobiona na teatr letni, opuszczony zamek, port. Wyjątkowa uroda tego miejsca wynika w dużej mierze z tego, że od zawsze był  to ważny port handlowy oraz w trakcie wojen istotny punkt dowodzenia, tak więc takie państwa, jak starożytny Rzym, Grecja, Turcja, Włochy, Niemcy wyrywały sobie je z rąk, jednocześnie dbając o nie i przebudowując  wielokrotnie. Do tego panujący tu klimat śródziemnomorski sprawia, że występuje tu bardzo bujna roślinność i cała paleta kwiatowych zapachów oraz barw. No i te wzgórza z czerwonymi dachami. Wszystko razem sprawia, że jest to miasto niesamowicie urokliwe.










Monaster Ostrog + wieczór w Herceg Novi



31.08 Zabljak -> Monaster Ostrog -> Herceg Novi

Około 11 wyruszłyśmy stopem z Zabljaka do Niksic. Na miejscu okazało się, że Asi wypadły klucze w samochodzie, a ja zostawiłam ipoda w pensjonacie. Trochę lipa, bo nie miałyśmy do nikogo z tych miejsc kontaktu. W momencie kiedy uznałyśmy, że Zabljak miał nad sobą jakąś złą aurę, zatrzymała się przy nas samochodem młoda, włoska para i zapytała, czy nie potrzebujemy gdzieś się dostać. Tak więc trip trwał dalej, a nasi nowi znajomi postanowili pojechać tam, gdzie my chcemy, czyli do słynnego Monaster Ostrog, parę kilometrów od Niksic. Jest to jedna ze starszych oraz słynniejszych cerkwi prawosławnych w całej byłej Jugosławii. Znajduje się w skale, prawie na samym szczycie jednej z gór. Robi wrażenie, zwłaszcza od zewnątrz (w środku prawie pusta, jeden ładny ołtarzyk).



Niestety tylko jedno zdjęcie analogiem z Monaster Ostrog.


Stamtąd nasi Włosi wybierali się nad morze, do Kotoru, tak więc zabrałyśmy się z nimi. W Kotorze złapałyśmy stopa na kemping przy Herceg Novi (chciałyśmy zjechać całe wybrzeże od zachodu na wschód, a Kotor znajduje się mniej więcej po środku trasy nadmorskiej). Niestety nasz kierowca dostał przez nas mandat, ponieważ miał tylko jedno siedzenie, a nas było dwie. Chciałyśmy coś pomóc, czy się dorzucić, ale wydawał się niezbyt przejęty całą sytuacją i tylko się uśmiechnął na pożegnanie. My natomiast trafiłyśmy już na swój kemping nad samym Adriatykiem, parę kilometrów przed Herceg Novi. Panowała tam bardzo rodzinna atmosfera - wszyscy nas przywitali szerokimi ramionami i dopytywali się o naszą podróż. Wieczorkiem przeszłyśmy się po okolicy, spróbowałyśmy miejscowego koziego sera, dokupiłyśmy do tego czarne oliwki, świeży chleb i białe wino. Absolutny relaks na leżakach, pod niesamowicie gwieździstym niebem. Najlepiej.