niedziela, 5 czerwca 2011

weekend


W czwartek klasycznie grane było PKP Powiśle. W piątek natomiast byłam na bardzo ciekawej debacie o młodej polskiej fotografii, organizowanej przez Migawki. Krzysztof Pacholak rozmawiał z Jakubem Świrczą (Fundacja Archeologia Fotografii),  Joanną Kinowską (Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, miejscefotografii.blogspot.com) i Mają Dąbrowską (PONCZ Magazine). Zaraz po niej odbył się wernisaż wystawy Migawek (można ją oglądać do końca czerwca, polecam!) – wszystko U Artystów. A wieczorem po raz pierwszy sprawdziliśmy dużą grupą Plac Zabaw. Świetnie miejsce – wszystko na zewnątrz, zaraz pod CSW, można siedzieć wszędzie dookoła baru na trawie czy leżaczkach, napić się, odpocząć, a nawet potańczyć. A w ciągu dnia pożyczają rakietki do badmingtona, bule.. Bardzo przyjemnie!
                A w sobotę popołudniu – happening „Malowanie ławek!” organizowany przez naszą grupę „Kulturalni Fajterzy” (działającą w ramach projektu Warszawa ESK 2016 oraz Tłoczni) na Białołęce w Parku Picassa. Wyszło super, chyba lepiej niż się spodziewaliśmy. W sumie przyszło dużo osób - i rodzice z dziećmi, i ludzie w naszym wieku. Każdy mógł wybrać gotowy szablon lub stworzyć swój własny i odmalować go własnoręcznie na jednej z pięciu ławek, które wcześniej przygotowaliśmy i przemalowaliśmy na biało. 
               Dodając do tego wszystkiego jeszcze grupowe wyjście do kina, na "Kac Vegas w Bangkoku", mogę śmiało powiedzieć, że weekend był bardzo udany, mimo tego, że nie udało mi się pojechać na Selectora.  A za tydzień proponuję pójść tu tu!


Zdjęcia z malowania ławek

DSC_0108

DSC_0018

DSC_0106

DSC_0144

DSC_0237

DSC_0030

DSC_0174

DSC_0126

DSC_0112

DSC_0184

DSC_0066

DSC_0249

sobota, 4 czerwca 2011

Babcia o wolności


4 czerwca 1989. Dwadzieścia dwa lata temu dzień był tak samo ciepły i piękny jak dzisiaj, w roku 2011. Jednak poza pogodą, niewiele wspólnego ma tamten dzień z dzisiejszym. Ludzie się zmienili przez te dwadzieścia lat, zmieniły się motywacje i nastroje. Nie ma tak silnie rozwiniętego poczucia tożsamości społecznej, jeżeli w ogóle w dzisiejszej Polsce możemy o takowej mówić. Nie ma tak wyrazistych celów wspólnych dla wszystkich. Nie obwiniam oczywiście Polaków, nie chcę być w żadnym stopniu pesymistką. Jest to przede wszystkim kwestia czasów, w których żyjemy. Wtedy istniało wiele powodów do walki, oczywistością było, że trzeba trzymać się razem. Po raz pierwszy cała Polska chciała rozmawiać o takich szlachetnych ideach, jakimi jest wolność oraz równość. Teraz już to wszystko mamy, żyjemy w kraju, gdzie już ta demokracja istnieje – nie jest idealna, jest jeszcze wiele zmian potrzebnych oraz kwestii do rozwiązania, ale jednak nie stoimy już przed wyborami czy sprzeciwiać się rządom, czy nie, tylko czy iść na studia, jak tak to czy w Polsce, czy zagranicą, dokąd wyjechać na wakacje, z kim, czym i na jak długo.
            Mamy łatwiej, to przede wszystkim. I oczywiście nie jest to nic złego, do tego dążą wszyscy ludzie na świecie, żeby było tanio, szybko i przyjemnie. Trzeba jednak pamiętać o tym, komu to zawdzięczamy. I powinniśmy chociaż raz na jakiś czas, zastanowić się nad tym, co wywalczyli nam nasi dziadkowie ponad dwadzieścia lat temu i czy ich cele zostały osiągnięte. Czy jesteśmy tymi pełnowartościowymi ludźmi, o których przyszłość przede wszystkim wtedy chodziło.
            Tak się składa, że cztery lata temu zadałam babci parę pytań na ten temat. I wydaje mi się, że dzisiejsza rocznica pierwszych wolnych wyborów w Polsce, jest dobrym argumentem, żeby przystanąć na chwilę i się nad tym wszystkim zastanowić. Dlatego też, zamieszczam poniżej:

Wywiad z moją babcią, z 20.05.2007 roku

Byłaś ważną postacią „Solidarności”, walczyłaś o wolność dla Polski. Czy dzisiejszy stan w Polsce, ta wolność, którą wywalczyłaś wygląda tak, jak sobie wyobrażałaś w czasach komunizmu?
Ta wolność, którą chcieliśmy osiągnąć wtedy, w czasach „Solidarności”, łączyła się z takim bardzo szczególnym charakterem z tym, co wydarzyło się w sierpniu ’80 roku. Mianowicie, prości ludzie, robotnicy w tych zakładach na wybrzeżu, ryzykowali, i to ryzykowali poważnie, bo pamiętali, że komuniści potrafili strzelać do ludzi na ulicach miast, a mimo to potrafili bronić mniejszych przedsiębiorstw, w których robotnicy nic nie mogli dla siebie wywalczyć. Wtedy stało się coś niesamowitego, można powiedzieć: cud. Mianowicie te kategorie, które wszyscy znaliśmy: dobro, zło, prawda, kłamstwo, ale których nie używano na co dzień, bo ludzie czuli się, jakby nie mieli wewnętrznego prawa do używania takich słów, nagle stały się językiem, którym zaczęto mówić o Polsce: że partia to jest kłamstwo i zło, a właśnie my, społeczeństwo to jest dobro i prawda. I co więcej, właśnie w tym języku określono tą przyszłą wolność, o którą walczono. Była to wizja, którą określało się antypolityczną, bo społeczeństwo i państwo działają automatycznie z tych samych wartości i nie potrzeba polityki, kompromisu – a politykę utożsamiano z ustępstwami.
Potem był stan wojenny, wielu ludzi łamano zabierając to wewnętrzne prawo, żeby używać tego języka, i kiedy w ’89 roku były pierwsze wybory, w pierwszej turze głosowało aż 60% społeczeństwa, ale w drugiej już tylko 25% i wtedy, jak robiliśmy badania, dla ludzi demokracja to była przede wszystkim sprawiedliwość, równe traktowanie przez prawo, równe szanse. I, oczywiście, kiedy dzisiaj znów badania socjologiczne pokazują, że ludzie są niezadowoleni, pierwszym wymiarem jest, nawet nie tyle, że kształt państwa, ale sposób w jakim ukształtowało się społeczeństwo. Są bardzo duże zróżnicowania majątkowe, nierówne szanse. Ale obok tego pozostaje problem wolności. Jednym z tych paradoksów tej pokomunistycznej Polski jest, że równocześnie znajduje się w różnych „czasach historycznych”. Jeśli chodzi o instytucje, np. gospodarcze, to przejeliśmy instytucje z zachodniego kapitalizmu, z drugiej strony jesteśmy spóźnieni, bo jeżeli chodzi o wymiar polityczny, to w wielu krajach zachodnich i w Stanach Zjednoczonych, te dyskusje, które zaczynają się u nas w tej chwili, to znaczy, jaka jest relacja pomiędzy prawem naturalnym, czyli tym, co przysługuje  każdej osobie, a prawami człowieka, czyli np. wolność wyboru, jaka jest relacja pomiędzy wolnością a godnością, były prowadzone już wcześniej i doprowadziły do uświadomienia sobie, że nie ma jednoznacznego wyboru.
Władza nie powinna ingerować w życie moralne i właśnie wolność jednostki jest podstawowym budulcem takiego społeczeństwa. To jest fundament demokracji amerykańskiej, republikańskiej. U nas do dzisiaj tej dyskusji i tego samoograniczenia władzy jeszcze nie było. Trzeba nauczyć się łączyć ze sobą różne normy i żyć w formie konfliktu. Konflikty trzeba ze sobą łączyć, a nie narzucać jeden porządek. W naszej tradycji, która jest dużo bardziej nastawiona na godność, niż na wolność, uważa się, że wolność jest czymś podejrzanym, bo prawo naturalne jest wskaźnikiem decyzji.
Politycy PISu mówią rzeczy, których nie mają prawa mówić: że za duża autonomia sądu, że nie da się bez naruszenia praw jednostki dokonać się procesu oczyszczenia, że krzywdy jednostkowe nie mają znaczenia, bo chodzi o rozliczenie z historią. Z drugiej strony te instytucje ciągle funkcjonują – dokonano, na przykład, pewnych udanych prób walki z korupcją. Ciągle, jednak, brakuje nam czegoś takiego, co można by było nazwać fundamentem demokracji, czyli dyskusji, które odbyły się w innych krajach wieki temu, gdzie same władzy musiały uznać, że granice polityki są bardzo wyraźne, że nie powinno się ingerować w sprawy dotyczące wyborów moralnych, że nie można norm hierarchicznie uporządkować, tylko próbować żyć w świecie norm respektując różne hierarchie i różną wartość przypisywaną.
Podsumowując ta wolność, oczywiście, jest dużo trudniejsza, niż wyobrażaliśmy sobie. Wtedy, w czasach „Solidarnośći” wolność to było dla nas, po prostu, mieć jakąś niezależną, samorządną strukturę. W tej chwili wolność to jest prawo do udziału w budowaniu instytucji, w zagospodarowaniu tej instytucji, która powstała. I to jest dużo trudniejsze, bo to się wiąże z odpowiedzialnością i z tą filozofią władzy, w której władza nie respektuje własnych ograniczeń, dopiero się ich uczy.

Czy to, co teraz mamy, to maksimum naszych możliwości, czy są jeszcze jakieś aspekty wolności, o które jeszcze powinniśmy walczyć?
Mamy na pewno wolność, w sensie wyborów politycznych, ale z drugiej strony mamy zjawisko dosyć zamkniętej, tzw. frakcji politycznej. Wybieramy z list partyjnych, ale decydują przede wszystkim miejsca na liście, a nie to, jak oceniamy wybranego kandydata. W niektórych partiach, np. w Samoobronie, po prostu, płaci się za wysokie miejsce na liście, ponieważ władza jest pewnego rodzaju inwestycją w siebie. I to jest nie do przyjęcia. Należy, więc, dopracować mechanizm wyborczy.
Po drugie istnieje problem szacunku dla jednostki. U nas ciągle się uważa, szczególnie w tej retoryce nacjonalistycznej, że godność jednostki to rezultat godności całej tej wspólnoty, do której należy. Jest to bardzo bolesne dla ludzi innego pochodzenia etnicznego, którzy czują się Polakami. Polska była kiedyś krajem wielu narodowości i wtedy była najpotężniejsza, miała największy wkład do kultury europejskiej, była najbardziej różnorodna. Teraz zbyt silnie podkreśla się tą cechę Polak-katolik, nawet jeśli to jest większość. Miarą demokracji jest to, jak się traktuje mniejszości.
Po trzecie niedoceniana jest „estetyczna” strona polityki. Współczesne systemy gospodarcze, które nazywane są ‘‘układami sieciowymi”, są tak zbudowane, że nie ma możliwości bezpośredniej ingerencji państwa, przez co państwo ma poczucie, że nie kontroluje tego, za co odpowiadają i są sfrustrowani – i to zwiększa wśród polityków agresję. Nie respektuje się tego, co jest np. w Niemczech: że dwie partie walczące ze sobą w wyborach łączą się ze sobą i uznają, że konflikt może być taką osią współpracy i poprzez spory powstają nowe pomysły. U nas w sytuacji konfliktu jest cały czas walka ‘‘kto kogo”, nie patrzy się na to, że inni mogą mieć rację, ale patrzą z innego punktu widzenia. Często przez to, że politycy są sfrustrowani brakiem kontroli nad rzeczywistością, przeceniają kontrolę nad ludźmi wewnątrz układów partyjnych i otaczają się tylko takimi ludźmi, którzy są od nich zależni – tylko takim ufają. W tej sytuacji często najwyższą władzę mają nie najlepsi ludzie, tylko tacy, którzy są super-zależni. I to również jest duży problem.
Podsumowując: konieczna jest zmiana ordynacji wyborczej na okręgi jedno mandatowe, gdzie rywalizują ze sobą ludzie, a nie listy, gdzie zawsze wygrywają ci, co są na pierwszych miejscach. Po drugie musi się zmienić stosunek władzy do samej siebie – nie w przekonaniu o własnej racji, tylko uznanie, że jak ktoś mówi inaczej to może patrzy z innej perspektywy i też ma rację – konflikt może służyć wzajemnemu uczeniu się. Wreszcie, szacunek dla tych, którzy są inni. Nie robienie z większości tego fetyszu, który jest najbardziej wartościowy, tylko docenianie różnorodności. I to, co mówiłam na pierwsze pytanie: uznanie, że władza polityki nie może sięgać w sprawy dotyczące sumienia, dając większe zaufanie do tego, że ludzie są godni szacunku i trzeba im zostawić ten obszar wolności.
                                  
Czy według Ciebie młodzi ludzie zdają sobie sprawę z tego, jak ważną rzecz posiadają – wolność?
Myślę, że nie do końca. Kiedy przypominam sobie Twoją mamę, w Twoim wieku, chodziła do bardzo dobrego liceum, do klasy matematycznej i, rzeczywiście, ta młodzież, mimo bardzo dobrej szkoły, odczuwała luki w wiedzy historycznej – o pewnych rzeczach nie wolno było mówić, pewne lektury były niedostępne. Zwiększało to potrzebę odnalezienia tych brakujących cegiełek. Pamiętam, że nawet u nas w domu, na Saskiej Kępie, czasami zbierali się koledzy z klasy Joasi i widać było, że brak tych informacji wytwarzał bardzo dużą motywację do budowania Polski, jako całości, uważano że jest to ich pewien wkład.
Teraz, kiedy działają struktury demokratyczne to ludzie uważają, także młodzież, ze wszystko załatwią instytucje demokratyczne, czyli ci, których wybieramy, wolna prasa, dziennikarze napiszą. Istnieje dużo mniejsza potrzeba demonstrowania swojego punktu widzenia. Oczywiście mamy te wszystkie marsze itd., ale skala tego jest dużo mniejsza, odbywa to się pod ochroną policji, ze zgodą itd. Kiedy ja pamiętam uniwersytet, także włączałam się w te szkoły średnie, w latach ’60, ’70 i ’80, kiedy to było bardzo niebezpieczne. Był taki ruch Pomarańczowej Alternatywy. Każdy wkładał coś pomarańczowego, na przykład skarpetki i wystarczyło, że szło dziesięciu takich i już to było podejrzane. To był ruch, który miał właśnie pokazać, że w komunizmie wszystko jest podejrzane. Cały czas młodzież w grupach wchodziła w zwarcie z systemem i budowała się jakaś taka solidarność pokoleniowa. W tej chwili jest taka dekompresja. Każdy myśli o swoich stopniach, o swojej przyszłości, młodzież się dużo więcej uczy, jest więcej możliwości: książki, wyjazdy itd. I właściwie rzadko, kiedy się zdarza, żeby nie na zasadzie jakiejś lekcji, jakiejś akcji, ale żeby młodzież stawiała sobie pytanie: jeśli my tego nie zrobimy, no to kto?
 I, rzeczywiście, w tej chwili wkładem w państwo tego nowego pokolenia, która ma większą wiedzę, niż młodzież z czasów komunizmu, są lepsze szkoły – uczy się w nich o prawach człowieka, o filozofii, jest mniejsza, niż w latach ’60-’80. Powinniście pokazać (co zresztą jest szczególnie trudne, kiedy ministrem edukacji jest pan Giertych), że chcecie, żeby odbyła się ta dyskusja, że są sytuacje, kiedy nie ma jednoznacznego wyboru, że rzeczy, które pozostają w konflikcie są równocześnie ważne, i że w związku z tym nie może być władzy, która decyduje, która z tych wartości powinna być preferowana, i że trzeba to zostawić jednostkowemu sumieniu – że te cegiełki wolności są efektem nierozstrzygalności pewnych sporów. Młodzież musi pokazać, że zależy jej na głębszych fundamentach demokracji, że nie tylko instytucje i wybory, ale też pewna filozofia rządzenia, a równocześnie pewna świadomość, że godność jest też wartością.
Możesz marnować wolność żyjąc też byle jako. My dochodziliśmy do tego próbując z tym systemem komunistycznym jakoś się zmierzyć, czy to wygrywając czy przekrywając. Wy żyjecie w pewnej próżni, bo jak gdyby tego systemu nie ma, jest demokracja, która pomaga wszystko wam załatwić. Myślę, że w tych warunkach braku presji z zewnątrz, trudniej ukształtować się, jako obywatel, który nie czuje się odpowiedzialny tylko za siebie, ale czuje się odpowiedzialny też za tych, którzy są wokół i są słabsi. Nie ma czegoś takiego, że rozgląda się wokół siebie, czy ktoś nie potrzebuje pomocy – nawet w tramwajach, czy po schodach z przejścia podziemnego, nie ma podjazdu, a kobieta się morduje z wózkiem, nikt jej nawet nie spyta, czy jej pomóc. Życie składa się właśnie z takich małych sytuacji, w których jest albo obojętność, albo próba zainteresowania się. Obywatelskość to jest zaczynać nie od polityki, tylko właśnie od poczucia, co mogę zrobić dla kogoś innego – takie wychylenie się ku innym ludziom. I tego nie ma. Myśmy mieli, bo inni byli podobni do nas, co się ujawniało ciągle w tych próbach zrobienia czegoś przeciwko komunizmowi, jeden drugiemu pomagał, trzeba było zaufać i tak dalej. Chodzi po prostu o to, żeby wyrobić w sobie tą odpowiedzialność za innych, bo inaczej to będzie taki worek kartofli – jednostek nazywających się narodem, ale nie będzie to społeczeństwo, bo to jest powiązane różnego typu lojalnością, odpowiedzialnością, czego brakuje. W demokracji jest to trudniej stworzyć, paradoksalnie, niż wtedy w systemie totalitarnym.


            Troszkę poważnie się zrobiło, ale myślę, że mamy dzisiaj idealny moment na chwilę zadumy.
            Pozdrawiam wszystkich i miłego dnia J